Recenzja filmu

Anioł śmierci (2014)
Tom Harper
Phoebe Fox
Jeremy Irvine

Groza i żałoba

Jak wobec fascynującego pierwszego aktu i rozczarowujących dwóch następnych wyważyć ocenę filmu? Ja mimo wszystko "kupuję" całość. Przekonuje mnie aktorstwo, scenografia, wspaniałe, zasnute
"Anioł śmierci" jest luźną kontynuacją pokazywanej u nas przed kilku laty "Kobiety w czerni". Luźną, gdyż oba filmy łączy tylko miejsce akcji i figura tytułowego widma. Inni są bohaterowie i czas akcji. Z Anglii edwardiańskiej przenosimy się do czasów drugiej wojny światowej, bohaterowie są zupełnie różni niż w poprzedniej części.



"Kobieta w czerni", adaptacja powieści Susan Hill z 1983 roku, zrealizowana przez legendarne wśród miłośników filmu grozy studio Hammer, była udaną próbą odnowy formuły horroru gotyckiego. Gotyckiego, czyli takiego, w którym źródło lęku ma nadprzyrodzony charakter, który mniej straszy makabrą, a bardziej budowaniem atmosfery niesamowitości, niepokoju, grozy.

"Anioł śmierci", adaptacja noweli filmowej napisanej przez Hill, kontynuuje tę formułę. Niestety z mniejszym powodzeniem. Działa tu przede wszystkim to, co przeniesione zostało wprost z pierwszej części: ponury gmach starego domu stanowiący miejsce akcji, opuszczone, na głucho zamknięte pokoje skrywające dawno, wydawałoby się, pogrzebane sekrety; wiecznie osnuta mgłą, odcięta od świata przez moczary wyspa; sekrety z przeszłości, sugerowane przez znaczące milczenie. I stare dziecięce zabawki zaczynające działać w niespodziewanych momentach.

Pierwszy akt utrzymuje najwyższy poziom. Do znanej z pierwszej części od dawna opuszczonej posępnej rezydencji na wyspie ewakuowana zostaje grupa uczniów jednej z londyńskich podstawówek i dwie opiekujące się nimi nauczycielki. Młodsza z nich, Eve (Phoebe Fox) jest narratorką, z której punktu widzenia będziemy obserwować narastającą grozę. Stary dwór wydaje się z początku tylko zimny, ciemny i potwornie zaniedbany. Ale z czasem okazuje się, jaką mroczną tajemnicę skrywa, a widz coraz głębiej wciągany jest w grozę.



Niestety, tu zaczynają się schody. O ile pierwszy akt "Anioła śmierci", dyskretnie wprowadzający elementy nadprzyrodzone w świat przedstawiony, przypominał rozległą, tyleż fascynującą co przerażającą rezydencję, po której widz mógł swobodnie pobłądzić, oddając się zadumie i znajdując w niej zachwyt i grozę, o tyle dalsze przypominają wąski korytarz, przez który można tylko iść przed siebie. Korytarz, którym wielokrotnie już szliśmy; wiemy też dobrze, co kryje się na jego końcu. Zabrakło niestety pomysłu, jak znane fabularne schematy, właściwe tego typu historiom, ująć w ciekawą formułę. Gdy jednak coraz bardziej męczy nas przewidywalność, ostatnia scena, epilog filmu, przypomina nam, że twórcy zdolni są do świetnych pomysłów.

Jak wobec fascynującego pierwszego aktu i rozczarowujących dwóch następnych wyważyć ocenę filmu? Ja mimo wszystko "kupuję" całość. Przekonuje mnie aktorstwo, scenografia, wspaniałe, zasnute mgłą kadry George'a Steeela. Ale wiem też, że jestem fanem takiej konwencji i takiego świata przedstawionego i że moja ocena jest pewnie wyższa niż będzie tych widzów, dla których horror gotycki nie jest ulubionym gatunkiem.

Ale nawet te osoby zachęcałbym do dania filmowi szansy. Jak w wielu produkcjach tego gatunku nie chodzi tu tylko o straszenie widzów. Gotycką historię da się czytać jako alegorię nieprzepracowanej żałoby, walki z ciężarem przeszłości i najgorszych możliwych win – tych, jakich nie jesteśmy w stanie wybaczyć samym sobie.
1 10
Moja ocena:
6
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones